wtorek, 3 sierpnia 2010

Wrzesień 2007

22 września 2007
5 godzin ;)
tak, byłam u Birmy, z Birmą i obok Birmy calutenkie 5 godzin ;) Może ma mnie w tej chwili dosyć, ale potrzebowałm tego... Ostatnio zaniedbałam ją troszkę, i musiałam jakos to "odbić" :)
W czasie czyszczenia poszłyśmy sobie na trawkę, niech sie pocieszy koń trochę ;) Zabrałyśmy się za powtórkę z "czambonowania" i próby galopu po kole ze mna.
Głowa naprawde coraz częściej "schodzi", jak to się juz "ugruntuje" to będę nagradzac parę kroczków z głową w dole, a nie tylko jej opuszczenie. Ale jeszcze trochę potrwa zanim do tego dojdziemy ;) I udało nam sie pare razy zagalopować z ziemi!! W miarę na spokojnie, bez panicznego wyrywania się do przodu, z ograniczona ilością bryków ;) Na spokój wpłynęło chyba to, że nie wzięłam karota do ręki- a więc nie miałam czym przypadkowo stosowac niepotrzebnej presji ;) Poza tym niby mamy bacika oswojonego, ale mam wrażenie że przy wyższych chodach wracaja jakies stare, złe wspomnienia, i znów staje się lekko straszny.. Cóż, na razie będę liczyc na swoją energię, jak opanujemy sam ruch, to wpleciemy carota jako coś niegroźnego ;)
Pojeździłyśmy tez troszeczkę, wprowadziłysmy kierowanie  w stepie i częściowo w kłusie- nadal cięzko ze sterownoscią, ale da się skręcić ;)
No, i wyjechalyśmy w teren... Na kantarku i bezterlicówce, pierwszy raz od ponad roku :D
Z założenia miał być stęp, ewentualnie kłus... Ale zaryzykowałam i spróbowałysmy galopu :) Raz się żyje... Pierwsza próba była w lesie pod górkę- pod górkę sie nie bryka, jak coś mozna zahamowac na drzewie ;>, a poza tym krzaki ograniczają trasę. Udało się zatrzymać bez pomocy drzew, więc "galopnęłyśmy" sobie tez na polu ;) Oj, ale mi tego brakowało... Odgłosu kopyt stawianych na ścieżce... Słyszałam, jak Birma rozciąga kroki, jak coraz szybciej przebiera nózkami.. Tu tu, tu tu, tu tu... Jej, kocham to ;)
Skoro mamy pierwszy raz za sobą, to teraz będziemy częściej "terenowac" ;)
Wróciłam pieszo prowadząc kobyłkę, żeby dac jej odpocząc. Spociła sie biedna, ale chyba bardziej "psychicznie" że jesteśmy w terenie i w dodatku poruszamy sie szybciej niż stępem, niż z powodu wysiłku... Chociaż kondycji tez nie ma ;)
Po powrocie jeszcze ją wykapałam, ostatni dzwonek żeby to zrobić-> zimno się już robi. Zaplotłam warkoczyki (moze się tak grzywa szybko nie ubrudzi i w koncu sie na jedną stronę ułoży), nawet ogon rozczesałam... I oczywiście na miły koniec poszłysmy na trawkę ;)
teraz jestem strasznie zmęczona, ale i szczęśliwa ;) Prawie cały dzień u koni, cudo.... I w większości na spokojnie, tylko czasami jakies małe zgrzyty- ale to przy kąpaniu i w terenie, nie mamy tego za dobrze opanowanego.... Czuje się spełniona ;)

Przypomniało mi się jeszcze jedno. Badałam wrazliwość Birmy na moja mowe ciała ;) Podczas prowadzenia zatrzymałam się i lekko przeniosłam cięzar ciała do tyłu robiąc jeden krok. Birma na to parę kroczków  w tył :) ja jeden w przód, ona tez. Potem tylko przenosiłam mój ciężar ciała: przód-tył, a ona albo robiła kroczek w przód- kroczek w tył, albo tez sie "bujała". Bardzo fajne uczucie, jak koń się tak skupia na człowieku ;)

 
21 września 2007
Troszkę więcej ruchu...
Zaczynamy na serio wprowadzać "kursowe" ćwiczenia w zycie ;) Kłusowanie ze mna po kole połączone z odangażowaniami wychodzi wprost idealnie, Birma szybciutko i prawie w kłusie wywija zadem, zeby tylko za mna nadążyć ;) Udało nam się tez pare razy zagalopowac, ale nie jestem z tego dumna... Za mocno naciskałam i za wiele chciałam na raz. Zwolnimy i zacznę nagradzać samo przyspieszenie kłusa, na razie przynajmniej. Spokojny galop jest dla nas naprawde problemem i dużym wyzwaniem... I to bardziej psychicznym niz fizycznym.
Zaczęłyśmy tez proses nauki obniżania głowy w kłusie- czambonowanie, ale bez tych wszystkich dodatkowych pasków ;) Zaczynamy powoli rozumieć o co chodzi, Birma coraz częściej i szybciej opuszcza głowę, a ja odnajduję w myslach tą postawę, którą chciałabym nagrodzić i wychwycić. Podoba mi się ;) O wiele ciekawiej jest nauczyć konia czegoś, niż po prostu związać sznurkami i ustawić.
Pojeździłam tez troszkę, w końcu ;) Coraz fajniejszy kłus mamy, jestem już  w stanie go wysiedzieć przez jakiś czas -> nie jest juz taki sztywny ;) Prawa strona oczywiście gorsza, ale Follow the Rail ładnie wychodzi. Może nie super blisko ogrodzenia, ale nie koryguję mocno, na razie wystarcza mi ogólny kierunek :) Coraz lepiej nam też wychodzą zatrzymania i przesuwanie zadu, skręcanie wogóle ładnie, nawet na tę gorszą stronę. I mozemy się cofnąć z siodła, co jest niewątpliwym hitem w naszym przypadku ;)

Po raz kolejny zdumiałam sie i doceniłam jak lekkiego mam konia.... Wystarczy moje podniesienie energii i pare kroków biegiem, a już mam konia który klusuje koło mnie nie zostając z tyłu ;) Jeszcze lepiej wygląda sprawa na kole- na wskazanie kierunku palcem Birma odchodzi lub rusza kłusem, zaleznie od mojej energii i intencji. Jak magia, cudowne uczucie ;) Mam nadzieję, ze kiedyś galop tak będzie wyglądał ;)

A przed nami w końcu weekend ;) mam zamiar duuużo czasu poświecić koniom, czy to bezpośrednio, czy to porządkując pastwisko ;)

 
17 września 2007
Kurs... ;)
Jak w tytule ;) Uczestniczyłam jako słuchacz w kursie SNH z Moniką Damec. Tak żeby poszerzyć horyzonty, może wpleść coś do obecnych zabaw z kobyłką.
A tak dla wiadomości ogólnej- SNH już się nie nazywa SNH, tylko SH. Natural ze srodka jest wyciety, nie wszyscy zgadzają się z takim określaniem pracy z końmi w ten sposób. Więc jest po prostu Silversand Horsemanship.

Teraz wrażenia ;) Bardzo mi sie podobało, to jest mój pierwszy kurs związany z końmi, wiec nie mogę go porównac z jakimiś innymi... Ale moge powiedzieć, jak było ;)
Dużo się dowiedziałam, obejrzałam niejedną kasetę czy DVD, m.in. z pHilipem Nye'em( nie wiem czy tak sie pisze ;P), który robił zadziwiające rzeczy z obecną klaczą Parellich, z Magic. Pooglądałam też Lorenza i Steva, dużo pomysłów i inspiracji ;)
Sama Monika bardzo mi sie spodobała w kontakatch z końmi. Spokojna, ale stanowcza ;) na kursie każdy miał prawie indywidulane zajęcia, każdy mógł sie nauczyć czegoś.
Dziewczyny pracowały z ogierem, młodym wałaszkiem i dorosłą klaczą. Fajny zestaw ;)

Pojechałam na kurs z zamiarem poznania bliżej SNH( będę uzywac tej nazwy bo się przyzwyczaiłam ;>)... i stwierdzam, że SNH i PNH mają o wiele mniej różnic, niz niektórzy sądzą. Przynajmniej tak jest według mnie. Uważam, że są do tego stopnia podobne, że mogłabym pojechać z Birmą na kurs SNH, i nie namącić jej w głowie, nawet nie zmieniać sygnałów.
Zauważyłam dwie różnice.
Jedną w jezu- nie zwiększa się rzeczywiście nacisku, za to podnosi energię- czyli tak jakby z jeża przejśc w driving. Wszyscy mi mówią, że w SNH nie ma faz. Jak dla mnie są, tylko po prostu inaczej się nazywają, i nie mają ustalonej "ramy": mówi sie na nie "zwiększanie energii".
Druga różnicą jest brak jojo. PNh nie różni się od SNH szarpaniem za pysk, jak wiele osób sądzi, tylko własnie brakiem jojo. W PNH jest szansa ruszyć liną tylko przy jojo, w innych grach to nie jest potrzebne. Ja przy jojo zostaję, bo mam na tyle lekkiego konia, że nie musze mu majtać liną koło głowy. Przy cięższych koniach też raczej ne zrezygnuję z tej zabawy, ale zamiast szarpania liny spróbuję zwiększyć fazy np bacikiem.
Miałam okazję obserowac moment stanowczości. Wcale nie było to łągodniejsze niz stanowczość w PNH. Tylko po prostu "wymierzone" bacikiem, ale energii i sił trochę w tym było... Wszystko po prostu zalezy opd konia. PNH moze byc łagodne, a SNH "ostrzejsze". To nie leży w programie, tylko w koniu i w nas. To moje następne przemyślenie- stwierdzanie że SNH jest łagodne a PNH ostre czy na odwrót, po prostu mija sie z celem. Wszystko "zalezy"

Widziałam tez parę fajnych ćwiczen, które wplotę w nasze zabawy ;)
1) bieganie  z koniem po kole, odangazowanie zadu i dalsze bieganie  z koniem przy drugim ramieniu- bardzo mi sie podoba ;) Kiedyś robiłam coś takeigo gdy koń mnie wyprzedzał, okazało sie że słusznie ;) bardzo skupia konia na człowieku, uczy szybkiego opuszczania i podnoszenia energii, gimnastykuje i nas, i konia. I można ćwiczyć w każdym chodzie ;) Muszę zabrc sie u nas za galop, na kursie wykonała to cwiczenie w galopie klacz, która podobno ma problemy z zagalopowaniem z ziemi... No coż... Widocznie wsyzstko zalezy od człowieka ;)
2) Bujanie się ;) Prosimy konia o przesuwanie ciężaru w przód i w tył, lub na boki, bez przestawiania nóg. Bardzo fajne, wymaga duuużej precyzji i zrozumienia
3) przekraczanie drąga, na precyzję. Żeby drąg był pod brzuchem, między przednimi nogami, między tylnymi, na ukos pod koniem, wzdłuż pod koniem... Pełno mozliwosći ;)
4) cofanie po łuku i po drągach ułozonych w L
5) prowadzenie za nogi, tylne i przednie- fajnie było zobaczyć, jak koń próbuje "słuchać" swoich nóg ;)

Monika pokazała tez "przyjaźniejszy" sposób zakładania ogłowia- przekładając przez uszy pochylić je w przód, a nie do tyłu ;)
I uświadomiłam sobie, że za krótko czekam po wykonaniu zadania. Za mało czasu daję. W SNH czekamy do momentu aż koń się obliże, i bardzo mi sie to podoba. W PNH też jest to gdzieś napisane, ale nie kładzie się takiego dużego nacisku na to... Za to wydaje mi się, że w SNH mniej się mówi o czytaniu konia. Tzn. Monika to robi, ale nie mówi o tym dużo na kursie. Ale moze tak tylko na początrku jest? Nie wiem.. Mam nadzieję na powtórkę kursu za niedługo ;)

Zdjęć niestety nie mam, znowu baterie.... parę zdjęć znajduje się na blogu dziewczyny od ogiera i wałacha- www.cantos.blog.pl
Co do ogiera... Seret zmienił moje wyobrażenie o ogierach trzymanych w "normalnych" stajniach ;) Przyzwyczaiłam sie do łagoności tych, które sa cała dobę na pastwisku z klaczami i mają swoje stado, ale nie wiedziałam że tak fajnie może też zachowywac się ogier trzymany w stajni... Miał swoją godność i dumę, było to doskonale widać, ale tez był wpatrzony w swoją właścicielkę, bardzo chciał z nią wspólpracować. Po prostu cud miód ;) Pod koniec kursu nawet pojeździli na sznureczku na szyi i zagalopowali tak... Aż miło było popatrzeć ;)
Klacz Tawola przezyła zmianę w sprawach siodłowych, ciekawe czy tylko na czas kursu czy na stałe ;) Bardzo sympatyczna kobyłka, też małopolaczka. Tylko taka marząca i odfruwająca myslami co jakiś czas... ;)
No i Cantos- wałaszek, który przezył pierwsze w swoim życiu przewieszanie się przez grzbiet. Dzielny konik ;)

Bardzo sie cieszę, że miałam możliwośc uczestniczyć w tym kursie, dziękuję Monice, uczestnikom i oczywisćie koniom ;)

Jak coś mi sie ciekawego jeszcze przypomni, to dopisze ;)

__________________________________________________________________


Dzisiaj byłam u kobyłki po dłuugiej przerwie. Testowała ;) Co jakis czas ode mnie odchodziła i udawała, ze mnie nie ma ;) Bardzo sie cieszę, ze potrafiłam podjąc wyzwanie, że nie poszłam po prostu i nie wziełam jej na linę, tylko odrzuciłam plany i zaczęłam dyskutować.;) Zrezgnowałam z ganiania jej, nie chciało mi sie biegać, pałętął się koło nas Buszemen i byłysmy na duuużym terenie... Po prostu robiłam rózne rzeczy mogące ją zainteresowac ;) Jedną z nich było zajecie się Buszmenem. Podczas tego "zajmowania sie" nim wyszło nam nieoczekiwanie CG w stępie na wolnosci, nawet parę zakłusowań ;) genialny koń, nie bawimy się juz ponad pół roku, nic nie robimy, a tu nagle ni z gruchy ni z pietruchy CG, nawet obyło sie bez gryzienia ;) Oj, siostra będzie miałą z niego pociechę jak sie już dogadają... W każdym bądź razie CG zostało przerwane przez Birmę, która zablokowała koło chcąc zobaczyc co takiego robię ;) Pogadałyśmy sobie na wolności, potem na linie wypróbowałyśmy jedno z ćwiczeń "kursowych"- to z odangażowaniami zadu i prowadzeniem. W stępie idealnie :) W kłusie na początku na lewo lepiej. ale za drugim razem na dwie strony bardzo ładnie ;) Birma zareagowała kłusem na sam moj ruch i podniesienie energii, ale jestem z nas dumna ;) Prawie jak balet czy taniec to wyszło ;) Troszkę się jeszcze popasłyśmy, powtórzyłyśmy ćwiczonko w stępie i puściłam. Pobiegałam jeszcze trochę z Buszmenem na wolności, nie moge wyjść z podziwu ;) Jest taki chętny do zabawy i bycia z człowiekem, każdy koń powinien taki być... No, wyjąwszy podgryzanie, którego zreszta dzisiaj nie było ;)
 
02 września 2007
Western w Harendzie
W piątek dowiedziałam sie, ze w ten weekend są organizowane zawody westernowe w Harendzie... I udało mi się namówić rodziców na wycieczkę ;P
Nie byliśmy tam długo, zmyliśmy się przed zakończeniem całości bo chcielismy jeszcze wyskoczyć w górki...
To były moje pierwsze zawody westernowe, wogóle pierwszy raz widziałam na żywo westernową parę koń-jeździec.
Wrażenia, hmm...
Widziałam "szybkościówki", przeganianie cielaka po bramkach( nie pamiętam jak to się nazywało ;>) i pokaz Szymona W.
Ogolnie nie podobało mi się użycie wędzideł, dośc często widac było otwarty pysk czy szarpanie za wędzidło. A oberwac takim z długimi czankami razcej nie jest przyjemnie....
Ale to w sumie jedyne negatywne odczucie.
Bardzo podobało mi sie zgranie niektórych, to jak jeździec i kon potrafili sie "złozyć" na zakręcie. Oj, potrzeba do tego giętkości i zwrotności, precyzji tez (szczególnie przy tych cielakach :P). Brawa dla tych, którym sie udawały przejazdy.
Konie potrafiły się bardzo szybko "nakręcić" i podekscytować, ale od razu po przejściu do stępa stawały się rozluźnione i spokojne... Strasznie mi sie to podobało. Chwile po intensywnym wysiłku, psychicznym i emocjonalnym także, taki spokój.... Fajnie ;)
Pokaz tez był niezły... fajne akrobacje były, można było się pośmiać, popodziwiać zręcznosc co niektórych... naprawde pozytywne ;)
Niedługo będą zawody we Wrocławiu, chyba tez się wybiorę ;)
I moja siostra się w westernie zakochała... ;) Musze ją zabierac na rózne zawody i końskie imprezy, bo to bardzo podbudowuje chęć działania i daję "powera" do pracy z własnym koniem. Przyda się to i mi, i jej ;)
Zdjęc niestety nie ma, tylko parę marnych... Ale i tak je wrzucę ;) Byłoby wiecej, tylko baterie odmówily posłuszeństwa... Grr, jakbym nie zapomniała ich załadować, to galeria by tu powstała...
A tak wogóle, to Harenda jest miejscem, gdzie stał ojciec Birmy, Bachmat. I gdzie chyba ona sama się urodziła ;) W każdym bądź razie na rodowodzie ma wypisanego jako hodowcę własciciela Harendy ;)
O, i jeszcze jedno mi się spodobało ;) Atmosfera między zawodnikami. Smiali sie, gadali ze sobą, gadali na siebie, "ośmieszali" sie nawzajem- ale tak strasznie pozytywnie to robili ;) Wogóle nie czułam jakiejś wrogości czy zawziętości... Jak ktoś czuł, ze już nie ma szans na wygraną, to potrafił z tego zrobić "żart", tak ze można sie było pośmiać... Starsznie fajne towarzystwo, tak z daleka przynajmniej ;)
Notka bez składu i ładu, ale czasami tak bywa ;)



Ulubieniec publiczności ;) Z powodu kontuzji konia poprzedniego dnia ten Ktoś startował na klaczce konika polskiego... Bardzo fajnie było ich poobserwować, wesolo ;)

 



Śliczny srokacz, koń, który brał udział w pokazach. Znosił wszystkie dziwne akrobacje bez ruszenia uchem.... ;) A w tle to nie pamiętam kto ;)

 



Tutaj jedna z najlepiej zgranych par, spośród tych, które miałam okazję widzieć. Arabek i (chyba) Czech ;)




Zdjęcia są kiepskie, wiem. Ale naprawde nie mam z czego wybierać.... Ech, te baterie.... ;/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz