niedziela, 15 sierpnia 2010

Marzec 2008

27 marca 2008
Mieszanie
Dzisiaj wyciągnęłam Birmę na ujeżdżalnię. Doszłysmy powolutku i spokojnie, z przystankami na trawę i obserwacje strasznych rzeczy/ludzi/zjawisk. Tak całkiem miło ;)

Na ujeżdżalni już standardowo trochę kłusa po kole ze schodzeniem główką, tak an rozluźnienie.
Jedna częśc ujeżdżalni (a raczej tereny za nią) okazała sie jeszcze straszniejsza niż zwykle. Próbowałam coś z tym zrobić, ale chyba dużo nie poprawiłam. Nie było ani gorzej, ani lepiej , chyba trochę za dużo "wpychałam" niż prosiłam...
Pocofałyśmy trochę między stojakami, trochę skupiająco podziałało. No i przed samym wsiadaniem jeszcze spacerowanie ze skręcaniem do dotyku na łopatce, tak w ramach przygotowań do zakrętów podsiodłowych. Całkiem fajnie wychodziło ;)

Jak wsiadłam to sie okazało że ta straszna część jest straszniejsza niz sądzilam. Zaczęłam od pasażęrowania, i kobyłka do czasu do czasu stwierdzała za trzeba odbiec kłusem od tej strasznej części. Poczekałam na jakieś większe uspokojenie i pokłusowałysmy trochę. Dostałam parę fajnych kłusów, takich wolniejszych i/lub rozluźnionych. Tych niefajnych też parę sie zdarzyło ;)

Pocofałysmy trochę czasem po jakimś samowolnym przyśpieszeniu, chyba działalo.
Parę razy znów zadzialalm trochę nie fair... Samo dzialanie było chyba dobre, tylko trochę za ostre i za szybkie.... Ale chyba coraz lepiej jest ze mną.

Potem były jakieś próby skręcania, tak całkiem całkiem ;) Parę razy udało się skręcić bez użycia wodzy, i to chyba raczej nie był takie przypadkowe zdarzenia ;)
Się mocno skupiłyśmy podczas tego skręcania, i dodatkowo lekki dotychczasowy wiatr gdzieś znikl. W rezultacie jak zsidłam to miałam fajnie rozluźnionego i spokojnego konia ;)
Porozciągąłyśmy się trochę, postalysmy, poodpoczywałysmy. Ze zdjętym siodełkiem nawiasem mówiąc (a może pisząc...).

W drodze powrotnej kobyłka się spłoszyła trochę, przebiegła blisko troche się ocierajac o mnie. Nie wiem czy to w porządku, ale nie potrafię jej trzymać tak "na dystans". Z końmi otwarcie pchającymi się postępuję trochę inaczej, ale z tymi które nie są nachalne jakos nie potrafię...

Dzisiaj też próbowałam trochę się "ponakręcać", ale oprócz standardowego wychodzenia z kadru doszły wyładowujące się baterie. W rezultacie mam 4 min filmiku,  na którym się pojawiam dwa razy każdorazowo po jakieś 30s :P

Ale w końcu zobaczyłam się na koniu, i nie jest to zbyt przyjemny widok.
Zgarbiona ( to jeszcze można wybaczyć, bawiłam się w opieranie rąk na kłębie), z nogą z przodu (tego już nie można wybaczyć). Takie głowne wady które zobaczylam  małym, niewyraźnym ekraniku-filmiku.

Jesli chodzi o Birmę to całkowite rozwleczenie w stępie :P.  Ale nie bede od konia wymagać, skoro sama jeszcze nie potraię.

 
26 marca 2008
I znów ciekawie ;)
Zamknęłam siostrę z Buszmenem na jednej kwaterze, a Birmę wypuściłam na ta trawiastą i otawrtą. Z nadzieją ze stwierdzi, ze dobrze jest sie paśc gdzieś w moim poblizu, i ze wogóle dobrze jest się paść a nie zwiewać :P

Siostra sobie usiadła i zaczęła "bańkować", ale długo nie pobańkowała.... Buszmen poecial w stronę cześci tarwiastej padoku, belka go gwałtownie zatrzymała. Koń postał, pomyślał... i myk pod belką ;) Zadziwia mnie. I niech ktoś tylko powie ze konie nie myślą ]:->
Poszłam go złapać jakoś, latwo nie było ;) Skubany na pastwisku sam podchodzi, ale jak zwieje to juz nie chce dac sie sprowadzic z powrotem :D
Złapałam, znowu jakoś zwiał, tym razem mi z liny przełożonej przez szyje. Heh, trudno.... Polazłam za nim, tym razme juz nie tak milo. Poganialm konia, wbiegl na pastwisko (po drodze ślicznie przeskoczył położoną na ziemi belke :P), siostrzyczka zamknęła kwaterę, pobiegał sobie jeszcze trochę, parę razy pozmienial kierunek... Zatrzymałam, poczekałam az sie uspokoi i trochę ochłoni, i siostra wróciła do bańkowania. Na wszelki wypadek zasunełyśmy jeszcze jedną belkę, ale nie widać było checi ucieczki. Czyżby przemyślał i stwierdził, że się chyba nie opłacało??

Swoją drogą była powtórka tego ostatniego "ciekawego" zachowania... Po "ganianiu" tez sie trochę cofał jak podchodziłam, ale dzisiaj mniej. Przyjęłam trochę inną strategię, jak chcial cofac to mu troszeczkę pomoglam. Ale nie mogę rozgryzc tego zachowania, nie widę w nim wyraźnego strachu...

Po chwilce bańkowania siostrzyczka zabrała się za zakladanie kantara, tak bez gryzienia :P Jakos tka jakby szybciej im poszło niż ostatnio....
Jak juz ubrała konia to poszlismy na trawkę, wałaszek na linie, kobyłka luzem.
Na początku sie Buszmen trochę wiercił, ale jak już emocje całkiem opadly to zaczął sie przyzwoicie paśc. I to by było na tyle ;)

Nam z BIrmą chyba pomogły te wczorajsze klusy wspólne, i nagrody jedzeniowe od czasu do czasu pewnie tez się przyczyniły... Dzisiaj kobyłka strasznie chętnie się mnie trzymała, i szybko podeszła tak sama z siebie. Miło ;)
 
25 marca 2008
Cudownie ;)
To tak na początek ;) Choć niewątpliwie to Buszmen jest ta fotogeniczną częscią mojego stada, to gwiazdą dnia zostala niefotogeniczna Birma ;)




Tu widać nasz pękaty brzuch ;)
 


Pobawiłam się dzisiaj wolnosciowo z kobyłką. Było nasze "naprawione" wspólne klusowanie, rozciągania trochę, i próby CG w stępie. A na koniec poszłyśmy na trawkę. Miałysmy isc na spacerek, ale jakoś mi sie odechciało wiec odpięłam linę i obserwowalam jak się kobyłka pasie.

Trochę się oddaliła....
 

 

Ale już po chwili zaczęła "spływać" w moją stronę ;)
   


Po "chwili dla żołądka" ruszyłysmy wolnościowo na pastwisko ;)


No i to miał być koniec "męczenia" koni na dzisiaj, ale jakos tak slońce wyszło i znowu mnie wywiało do nich ;D

Była powtórka wolnościowa tego co poprzednio ;)
Klusowanie za mną jeszcze nie zawsze wychodzi, ale to taki etap nauki jeszcze ;) Ale jak kobyłka uzna, ze klusowac nie warto, to i tak idzie stępikiem w moją stronę ;) Od czasu do czasu wzmacniam to jedzonkiem też, ale chyba za krótkie przerwy robię.. Musimy postać troszkę dłuzej czasem ;)
Z kolei w CG kobyłka od czasu do czasu lekko sie oddala, ale wystarczy lekkie spojrzenie na zad i ponowne odesłanie i wraca na "właściwy" tor. Miło ;)

No i po tym drugim wolnościowym byciu ze sobą zrobilam coś kompletnie szalonego i nieplanowanego jak na mnie. Mialam straszną ochotę wdrapac się na grzbiet, a w ręku ani liny, ani kantarka, ani sznurka chociaż.... Cóź, to próbujemy ;) Jakoś udało mi się podstawić kobyłke pod płot no i się wdrapałam.
Kierunku nie nadawałam, bo i skręcac jeszcze od dosiadu nie umiemy. Ale był i stęp, i kłus. Z zatrzymaniem od wydechu mojego ;D Ale dumna z nas byłam :D
Co prawda kobyłka nie była w nastroju wybitnie "do przodu", ale i tak to jest ogromny sukces jak dla nas. Zazwyczaj łatwiej nam się ruszyć niż zatrzymać. A tu stajemy z kłusa nawet bez sznurka na szyi. Cudo ;D

Na koniec jeszcze posiedziałam troszkę i poobserwowałam pasącą sie kobyłkę. Cudowna jest ;)

PS1: Swoja trochę nagrywałam obie nasze "sesje". PIerwszy filmik uciekl nie wiadomo gdzie, a drugi jest okropnie długi i z kolei my znikamy cały czas z ekranu :P No i dodatku widac całą mase moich niepotrzebnych ruchów, wiec traktuję go raczej jako filmik dzięki któremu moge zobaczyć co robie nie tak :)

PS2: Mój całkowity brak zdolnosci fotograficznych znów się ukazuje światu ;)

PS3: wczoraj miałam ciekawą sytuację z Buszmenem, której nie rozumiem do końca... Zobaczymy czy kiedyś się to powtórzy jeszcze.



A to moi wierni trzej towarzysze, którzy potrafią czasem nieźle na nerwach zagrać :)
Do niedawna był tez czwarty... Brakuje mi go...
  
 

 
24 marca 2008
Ciekawie
Rano wyciągnełam siostrę i poazłyśmy do koni. Ponieważ padało rzuciłam im siana "pod daszek" i wręczyłam siostrze kopystkę. Stracha trochę miała ;] Przednei wyczyściła, tylne tylko podniosła. Przy dwóch kopytkach stoczyła długie i poważne rozmowy z Buszmenem, ale z uprzejmymi agrumentami z obu stron ;)
Wałaszek trochę sie zdnenerwował i jak sie siostra odsunęła to potupał sobie drugą noga, ta nie od strony siostry. Strasznie fajne to było ;) Takie wyladowanie się, ale nie na człowieku.

Po południu przestało padac więc polazłam do kobyłki. Naprawiło się nasze kłusowanie wspólne na wolnosci :D Tak samo z siebie ;) I do tego z dosc duzej odległosci działało, ciekawe.... Ponagradzałam parę razy dodatkowo smakołykiem, nie mogłam tego nie zrobić ;)
Ustawilam miniprzeszkódkę i pochodziłysmy trochę wolnosciwoo stępem przez nią, potem poprosiłam o przejscie kłusem na linie w okrążaniu. W prawo łądnie, nawet o galop się pokusilam i jakoś poszło. Na lewo galop okazał się za dużym wyzwaniem, wiec poprzestałam na kłusie. Musiałam troszkę poczekać na to przejscie kłusem, ale w końcu się udało ;)
zanim wsiadłam poćwiczyłam trochę skręcanie z ziemi od dotyku na łopatce, tak nawet wychodziło. Ale dobrze byłoby rozwinąć to jeszcze.
Kobyłka sie slicznie podstawia juz przy wsiadaniu, wystarczy dotkniecie bacika i mam konia pod sobą ;)

Popasażerowałam trochę w stępie, razem z rączkami z przodu. Dawno juz tak nei jezdziłam. Rączki plus wydłużenie puślisk o dziurkę strasnzie głęboko mnie usadziły. Zamknęłam jeszcze do tego oczęta i tak się wczuwałam w ruch konia. Miałam wrażenie że szła dość aktywnym stępem jak na nią, ciekawe czego to zasługa?? Moze tego mojego głębszego usadzenia się??
Pokłusowałam tez trochę w tej pozycji, i jakoś tak wygodnie i miękko było ;) Przez dłuższe strzemiona trochę nizej anglezowałam, moze za wysokie anglezowanie powodowało wczesniej to usztywnienie? Zobaczymy jak następnym razem będzie.

No i przyszedł czas na nasze zakręty nieszczęsne. Na razie wybrałam PNH-owską wersję pomocy, zobaczymy na dluższą mete coz tego będzie. Parę razy udało się skręcić od dosiadu, nie wiem czy to przypadek czy odpowiedź na moje nieudolne sygnały ;) parę razy też Birma zakłusowała od przyłozenia zewnętrznej lydki, niedobrze. Trzeba sobie wytłumaczyć że łydka tylko z jednej strony nie oznacza ruchu naprzód. A moze to był klus od mojgeo dosiadu, nad którym średnio panowałam przy tych zakrętach??

Strasznie duzo niewiadomych....


 
23 marca 2008
Hm...
Dzisiaj uświadomilam sobie w pełni że nie wiem, jak mam skręcac konia dosiadowo... Przez całe nasze wspólne życie zaniedbałam to i jeździłam od wodzy, wczesniej kobyłki tez raczej nikt od dosiadu skręcac nie uczył...
Niby fajnie, pole do popisu, mogę sobie wybrac sygnały do skrętu jakie mi się podobaja i wyuczyć ich. I tu leży pies pogrzebany.... Się naczytałam skrajnych sposobów na "skręty", i juz sama nie wiem który logiczniejszy...
To był punkt dzisiejszej jazdy który mi sie nie podobał. Chcialam kobyłkę wyczulić na dosiad do skrętów, no i sie przyłapałam na tym, ze już sama nie wiem co zrobić.. W rezulatcie raz dawałam sygnaly takie, a raz inne. I namieszałam pewnie... Przeanalizuję wszystko, popróbuje "na sucho" i coś wybiorę w końcu.
W kłusie "podsiodlowym" kobyłka schodzi już główką coraz szybciej i na coraz dłużej. Dobrze, lepsze to niż żyrafa.
Z ziemi poprosilam parę razy o naszą nową umiejętnosć, czyli klusik ze mną koło zadku. Dotarłysmy tym sposobem na ujeżdżalnie, tam trochę sie tez tak pokręcilyśmy ;)
Ciekawe ze na ujeżdżalni ten klus był zdecydowanie szybszy... a moze to ja wolniej biegłam zakopując się w piachu?
Standardowo było trochę okrążania ze schodzeniem glową. No i wplotłam zabawy na zainetersowanie mną konia.... Niby wszystko kobyłka wykonuje ladnie, ale nei ma tych uszu w moja stronę, tego tkaiego fajengo, cłąkowitego skupienia... Cóż, ujeżdżalnia dalej jest trochę straszna, a raczej tereny okoliczne. Trzeba uwaznie obserwować czy cos się nie czai. Zafundowąłam wiec zmiany kierunku w kłusie, o dziwo całkiem ładnie i sprawnie wychodziły.
Nie pomoglo za wiele... Ale mam już nowe pomysły jak nad tym popracowac ;)
Pomęczyłysmy też "stick to me" znowu, trochę koń odpływal od mojego boku, ale chyba taka ogólna ideę mamy...

Wydawało mi się ze ta nić między nami się jakby odrobinkę cieńsza dzisiaj zrobila... A wczoraj miałam wrażenie ze się wzmocnila.... Heh, trzeba uważać na to, co sie robi. Lub czego sie nie robi.

 
22 marca 2008
Kroczek naprzód ;)
Dzisiaj każda polazla do swojego konia, a co ;)

Siostra dostała za zadanie najpierw popilnować troszkę swojej bańki,a  jak będzie ok to zabrać się za zakładanie kantara. Ale nie z celem załozenia go, bo to by za proste było :) Założyć tak, żeby obyło sie bez prób gryzienia ;) Nie wiem jak im szło, bo zajęta byłam moim potworem, w każdym bądź razie kantar w końcu załozony został i polazłysmy z potworami na trawkę ;)
Były jakieś dwa zrywy Buszmena bo się czegoś przestraszył, ale jakoś siostra sobie poradziła a z konia szybko emocje opadly. Będa z nich jeszcze "ludź i koń" ;)

My z Birmą pochodziłyśmy sobie trochę razem. Wprowadzilam kłusowanie wspólne gdy ja jestem koło zadku. I się udało ;) Strasznie się z tego cieszę, kiedyś cięzko było ruszyć stępem gdy koło kłebu bylam, a co dopiero koło zadu... ;)
Potem jeszcze chwileczka stępowania razem, z lekkim wprowadzeniem do "stick to me". Chyba zaczyna mi sie pdoobać to cwiczenie, moze zabierzemy się tak na poważniej do niego ;)
No i Birma dalej się leni jakby starym dywanem była... Rzadko widuję az tak mocno leniace  sie konie :)



 
20 marca 2008
Bańka ;)
Trochę zainspirowane ostatnią dyskusją Heni z Buszmenem postanowiłysmy wziać się za pilnowanei bańki ;)
Tak naprawdę ta kwestia nie została nigdy do końca rozwiązana, pojawiala się tylko czasem w postaci krótkich epizodów wśród innych zajęć...

Siostra wzięła wiec kijek, kocyk i usiadła sobie na oponach ;) Dla ułatwienia narysowałysmy zasieg bańki. No i Buszmen nas zaskoczył. Wpychał się trochę, ale starsznie szybko odpuścił i wręcz olał wszystko skubiąc trawę. Co jakiś czas wracał, ale ogólnie jakiś taki mało nachalny jak na niego był... W sumie to dobrze ;P

Nie widziałam wszystkiego dokladnie bo latałam po pastwisku z taczką i tylko do czasu do czasu zerkałam na tą dwójkę ;)

Strasznie lubię oglądac różnych ludzi z końmi i słuchać ich poglądów na temat pracy z nimi, można się dużo nauczyć i co nieco wpleśc do siebie ;)

Po "odstawieniu" siostry do domu i zrobienia tego co trzeba w stajni polazłam jeszcze trochę z Birmą posiedzieć. Postałą, postała, podeszła do mnie i stała nade mną cały czas. Kiedyś nie było takiej opcji, kon podchodził i sie zaraz zmywał ;) Cudowna jest ;)

Obydwa są cudowne ;)

 
17 marca 2008
Nerwowo trochę...
Jak w tytule.
Wiatr i jakaś krew znajdująca się nie wiadomo dlaczego w kałużach na drodze zrobiły swoje.
Dawno juz nie widziałam tak mocnego "dzióbka" z warg u Birmy....

Na ujeżdżalni udało mi się trochę opanować sytuację, chcoiaż cały czas było lekkie spięcia (no, poza nielicznymi momentami). Zauwazyłam że pomaga nam wyrobienie nawyku spuszczania głowy na kole. Nawet jak na początku jest "zyrafa" to szybko przychodzi olśnienie i głowa w dół choć troszeczkę.
Z ziemi pobiegąłyśmy też trochę razem- popsuło sie to dosć mocno, dla wzmocnienia smakołyczki w grę poszły. Czułam się jak Ci ludzie z filmików z klikerem, a  klikera nie miałam przecież :P
Poprzestawialam troszkę zadek na jeża, z techniką na "konia-krzesło". Przypomnialo mi sie jaka to ona skuteczna jest :D

W końcu "podstawilam" konia pod siebie i wsiadłam. Parę nawrotów pasażerującego kłusa, kończonych oczywiscie po zniżeniu główki :)
Po paru zakłusowniach zsiadłam, związałam line w dwie wodze i wzielam bacika. Powłóczyłyśmy sie stępem z próbami nadawania kierunku z mojej strony. Wodzy nie używałam, wisiały sobei luxno. Starałam sie isc przez fazy, ostatecznie kierować bacikiem.
Skonczylysmy jak udało nam się w dwie strony zrobić jako taki skret bez dojscia do "fazy bacikowej" ;) Jeszcze trochę i będziemy skręcać od dosiadu :P

Na koniec zdjęłam siodęłko, pokręciłyśmy się po ujeżdżalni, prośba o jakiś galop, jeszcze trochę zniżania główki w kłusie, sidoło znowu na grzbiet i do domu.

A droga do domu tez jakaś taka nerwowa byla... Hm.... Cos nam okolica ujeżdżalni nie sprzyja...

W domku skostnialymi "recami" jeszcze Buszmena przeczyscilam, czasem troche z miejsca ruszylam, troche cofania pocwiczylismy. Jakis taki gzreczny byl :P

 
16 marca 2008
Wizyty ;)
Wczoraj ja byłam u Heni w Skoroszowicach, a dzisiaj Henia u nas ;)

Obie wizyty dały mi duuuzo do myślenia. Moze co nieco skorzystam, co nieco pozmieniam... Zobaczymy ;)

Henia trochę pogadała z Buszmenem, który zresztą chetnie przyjął propozycję rozmowy :P
Ja w miedzyczasie próbowałam zrobic coś z naszym wolnościowym kłusem, trzeba trochę popracowac w końcu nad tym.... ;)

Stajnia w Skoroszowicach strasznie mi się spodobała, a najbardziej konie :P Są strasznie pozytywnie nastawione do ludzi. Dawno nie widziałam tylu koni w jednym miejscu, w dodatku tak chetnie podchodzących do człowieka. Aż się nie chciało z padoku wychodzić :)
No i nie da się ukryć, ze Henia ma cudownego rumaka :D

Mam nadzieje ze plan wzajemnego odwiedzania sie konno dojdzie do skutku ;)

 
14 marca 2008
Spacerek
W czwartek polazłam z kobyłką na spacerek, w tą strone którą ostatnio zaczęłyśmy poznawać dopiero ;)
Dośc mocno wiało więc pozbyłam się szybko marzeń o bardzo zrelaksowanym tereniku i koniu, któremu mogę linę rzucić na grzbiet... Cóż, cięższe chwile też czasami się zdarzają :)

Zaczełysmy od chwilki pasienia, tak dla ukojenia nerwów. Wlazłyśmy na plac leżacy koło drogi, po której jeździło trochę samochodów, niektóre z predkoscią na pewno nie uznawaną za właściwą....
Pochodziłyśmy trochę, postałysmy, poobserwowałyśmy dziury i straszne kamienie, i znalazłyśmy wieeelką kałużę :)
Pomedytowałysmy i posprzeczłyśmy się lekko przed nią, uspokoiłam siebie, potem konia i dałam czas od czasu do czasu dając lekkie wskazówki. Kobyłka obwąchała wodę, podmuchała, i nagle stweirdziła ze wejdzie ;) Za przodem bez wachania poszedł tył,  przeszła dosć duży kawałek po tej kałuzy. A byłam pewna że po wejsciu zaraz wyjdzie ;) Uwielbiam ja po prostu ;)

Po tym cudownym osiagnięciu ruszyłysmy dalej drogą i doszłysmy do zaniedbanej łaczki na której ujrzałam górkę :) Jakieś czas temu szukalam czegoś pochylego, i nie pomyślałam ze moze być z tej strony. Ciapa ze mnie :) Tam trochę okrążania w kłusie, najpierw a'la żyrafa, potem juz lepiej ;) Nie obyło się bez smiesznych podskoków czy galopów jak robiło sie straszniej w krzakach. W lewą stronę dostałam niefajne wyginanie się "ode mnie", wiec skupiłysmy sie troszkę na tym. Trochę sie poprawiło i ruszyłysmy dalej podgryzając trawke ;)

No i doszlyśmy do zapomnianego przez nas mostka... Przejscie za mną w dwie strony, i puściałam panią przodem :) Ładnie ruszyła, ale już przy końcu zaczęła sie cofać. Trochę czasu spędzilam na przekonaniu Birmy ze moze wejśc tam pierwsza jeszcze raz, w koncu się udąao i przelazłysmy, kon pierwszy, a ja za ;)

No i tyle, zostałą już tylko droga do domku.

Nie byłysmy daleko, ale wyzywająco na epwno było, dla nas obu. Dużo rzeczy do których trzeba było podejsc bo straszne, dużo nieproszonego schylania sie do trawy, Parę nieporozumeić co do kierunku...

Ale udało sie i przejście przez mostek, i przez kałuze (a kobyłka raczej wody nie lubi ;>), i emocje w CG się dało opanować, a na koniec przy drodze prowadzącej do domu odwazyłam sie rzucić linę na grzbiet.

Wiec bilans ogólny raczej na plus, choć wyluzowany spacerek to do końca nie był...
 
12 marca 2008
Tak sobie...
Znowu polazłyśmy do Buszmena dzisiaj.

Co porobili?? Jakieś FG z batem, próby short range CG z nogami siostry w hula-hop, przeciskanie między siostrą a ogrodzeniem też z nogami w hula-hop, przeciskanie nad drągiem już bez hula-hop :P

I w tym przeciskaniu miedzy ogrodzeniem coś się nagle popsuło... Po każdym odesłaniu w prawo było parę kroków i atak paszcz na siostrę, raz nawet uniesienie przodu trochę... Zupełnie nie wiem dlaczego. Jak to stwierdziła siostra kon dobitnie powiedział "nie podoba mi się to!". Przy drągu znowu wszystko wróciło do normy... Ciekawe, zwlaszcza ze popsuło sie po jakimś tam udanym przejsciu, nie było od razu źle.

W każdym razie niebezpieczeństwo chyba zażegnane zostało

Miałam nadzieję ze drąg jakąś tam przeszkodą będzie, lekkie zawachanie czy coś... A tu nic. Następnym razem trzeba coś straszniejszego wymyslic, tak zeby ciekawiej było :)

W końcu nie chcemy konia nudzić :)

 
10 marca 2008
Z dzieciakam
Zanim wyskrobałam Birmę minęło czasu trochę... Coraz mocniej linieje, teraz już garściami mozna z niej sierśc wybierać :P

Po drodze na ujeżdżalnię złapały nas wioskowe dzieciaki ( wliczbie dwóch), i towarzyszyły nam przez 3/4 czasu. Czemu nie, jazdę w towarzystwie też można przećwiczyć...

Zachęcona ostatnim ziemnym miniterenikiem znów przeżuciąłm linę przez grzbiet kobyłki. I dorzuciłam wiecej zaufania do niej niż zwykle ;) Starsznie przyjemnie się tak chodzi, i bardziej zwraca się uwagę na to, co koń do nas mówi. W pewnym momencie i tak wziełam linę do ręki, jakoś tak za mocno kobyłka się na boki rozglądała. Boję sie troche jeszcze ;)
Wracałyśmy w ten sam sposób, tylko z zatrzymywaniem od czasu do czasu bo koń lądował przede mną dośc często ;)

Jakaś trawka była w międzyczasie, trochę rozciagania grzbietu za marchewką...

Na ujeżdżalni trochę pokłusowałyśmy ze zwróceniem uwagi na główkę w dole. Fajnie już wychodzi, zacznę chyba powoli prosić o bardziej aktywny kłus, bo ten obecny to taki leczniczo-spiący jest ;)
Poprosiłam o trochę galopu, ale jakoś tak opornie było. Ciekawe czy przez dzieciaki, czy jakiś inny powód?
Dodałam co nieco jeża we wszystkie strony i rozpoczełysmy proces wsiadania. Oj, coś nie mogłysmy sie dogadać dzisiaj, dzieci był wazniejsze ode mnie... No cóż, zdarza się.

W czasie jazdy dzieci tez był ważne, ściągały nas jak magnes. Początkowo kręciłysmy się koło nich, ale potem poprosiłam o wejscie na koło już. Powinnam pokręcić się pasażerem tam gdzie ona chciała, ale jakos sił nie mialam na to... Heh, trzeba popracowac nad sobą.

Było parę pasażerowych kroków klusa, i te wychodziły bardzo fajnie, ze schodzeniem głową. Natomiast kłus wokół ogrodzenia strasznie do przodu był... Ciekawe.

Troche polatałyśmy niewiele myślac w kółko, parę razy zdazryło się zejscie główką w dół. W pewnym momencie dzieciaki znikły, nagle główka zaczęła lądowac częściej w dole. Tez ciekawe. Czy z mojego powodu, czy dzieci?
W każdym razie parę razy dostalam ta glowkę w dole, tylko zazwyczaj bez przerywania tego lecenia do przodu. Może to i dobrze, w końcu usypiac konia też się nie powinno...

Zauważam pewną poprawę w sobie. Jak Birma zaczyna nienaturalnie wysoko nosic głowę to natychmiast staram się usiąść głebiej. I zazwyczaj pomaga ;) Głowa schodzi nizej troszkę. Co prawda jednoczesnie trochę przyspieszamy, moze jakies łydki niekontrolowane czy cos...

Hm, zachowałam się znowu co najmniej raz w siodle nie tak jak powinnam, i skutki tego
"razu" chodziły za nami przez parę minut... Dobrze ze udalo się je wyeliminować, co jednak nie zmiania faktu ze były, i to wyłącznie z mojej winy...

 
09 marca 2008
U wałaszka =)
W sobotę polazłyśmy do Buszmena z siostrą (chyab zaczynamy takie w miarę systematyczne wypady, mam nadzieję ze sie to nie zmieni ;) Na razie nie za częste jeszcze, ale systematyczne ;>)

Kon miał taki "chętny" dzień, bardzo był chetny do wykonywania próśb/poleceń i zauważał ludzi. Chociaz u niego taka chęć do zabawy wiąże się z checią podgryzania jeszcze ;)

Przećwiczyli parę razy zadanie z przechodzeniem przez drągi, an ejdną stornę ciągle jest trochę gorzej. Ale ładnie i chetnie, momentami niektóre ruchy na pierwszą fazę ;)

Potem jakieś przypomnienie jojo, chyba odrobinkę za dlugo bo walaszek kombinowac zaczął po pewnym czasie. Jeszcze nie potrafimy go tak wyczuć. Jak sobie przypomną jojo, to zabierzemy sie za jojo z celem, nie takie nudne jak teraz ;P

Jakieś chodzenie na rozruszanie nóżek, zarzucanie koca na grzbiet (lepiej, ale jeszcze jest and czym pracować) i spiętych puślisk (tak zeby przyszłosciowo przyzwyczajać do sciskania brzuszka ;>). Jakieś próby podgryzania, ale jest w miare ok.

Podobało mi sie, bo Buszmen był zainteresowany tym co zaraz będzie, i szybko się skupiał na człowieku jeśli na chwilę uciekł gdzies myslami.

Siostra się troszkę znowu podirytowała, nie pamietam juz dlaczego nwaet... Ale nie wylewa złości na konia, potrafi ją chwilowo stłumić lub wylać gdzieś w innym kierunku. To dobrze ;)

Po powrocie od koni poleciałam do Wrocławia do Hiumidży, na warsztaty capoeiry. Coraz bardziej mi sie to podoba :P
A siostra leń nie pojechała... Grr..
=)

 
05 marca 2008
"Ziemiście" ;)
Przed południem udało mi się skoczyć do koni na trochę, pobawiłam sie z ziemi z kobyłką.

Plany mialam trochę inne odnośnie naszej "sesji", ale w końcu plany są od tego by je zmieniać :P
Okazało się, że wszystko co jest w stronę dołu pastwiska jest straszne. Spróbowłam coś z tym zrobić ;) Było to a'la przeciskanie między mną a tą straszną częścią przestrzeni, z odangażowniami zadu i odesłaniem w druga stronę. Takir uch trochę po półkolu w te i we w te. Początkowo z nerwowymi podkłusowaniami, stopniowo coraz spokojniejsze, w końcu całkiem "stępowane" ;) Po raz kolejny zdumiało mnie to, że się kobyłka uspokoila, częściowo dzięki mnie ;) Były co prawda jakieś "drgnienia" na widok listka czy trawki, ale nie było boczenia sie na przestrzeń ;)
Jak już dostałam ten stęp to poprosiłam o kłus :P
Popracowałyśmy nad zmianami kierunku w kłusie, i nawet parę razy sie udały. I zrobiło sie tak jakoś bardziej energicznie, szybsza reakcja w odesłaniu, szybsze zaklusowania, energiczniejszy kłus... Podobało mi się, i mam wrażenie ze Birmie też :)
Było parę nieporozumień, niepożadanych zagalopowań, ale nie były one jakos bardzo emocjonalne. Raczej takie "nie wiem o co chodzi... Moze to??".
Kobyłka się troszkę powyrażała, pounosiłą na przodzie, ale tak bez odłączania sie ode mnie. Nie myslałam ze będziemy się tak fajnie bawić przy energiczniejszym czymś, kiedyś energia=emocje w górę. Naprawdę fajnie było ;)
W międzyczasie trochę rozciągania, a potem prośba o galop. Tez ładnie calkiem, już coraz lepiej nam ten galop wychodzi, jakiś taki bardziej "poskładany" jest ;)

Na koniec mała wyprawa w mini-terenik. W drugą stronę niż zwykle, tak zeby sprawdzić co się stanie jak oddalimy się w innym, dawno nie badanym kierunku. Swoją drogą lekko w stronę przyszłej trasy do Skoroszowic :P A oddaliłśmy się z liną przerzuconą przez grzbiet kobyłki. Nie dotykałam jej prawie wcale, łapałam tylko chwilowo jak jakieś emocje sie pojawiały. Ogólnie baaaardzo pozytywnie, tak sobie szłysmy razem, doszłysmy do drogi, zakręcilyśmy na placu, i wróciłyśmy zeby sie popaśc na dróżce, też bez dotykania liny :) Niesamowite uczucie, tak spacerować z koniem bez trzymania go, choćby taki krótki odcinek. Mam nadzieję, ze kiedyś na tyle dobrze się zgramy, ze będziemy mogł wyjsc na taki dłuższy spacer ;)
Najlepsze było to, ze Birma odpowiadała na moje prośby o przysuniecie się czy zakręt... Cudowne to było ;)

 
04 marca 2008
Kłusik ;)
Wyrwałam sie wczesniej ze szkoły żeby odbic sobie wczorajszy deszcz trochę (niedobra uczennica :P).
Osiodłałam potworzyce i polazłyśmy na ujeżdżalnię. Musiałysmy przeleżć pod taką niby koparką, wachanie było, ale po namyśle odwaznie do przodu ruszyłysmy ;)

Juz na ujeżdzalni zapoznanie z "terenem" i trochę kłusa- z naciskiem na schodzenie głową w dół. Ale ładnie poszło ;) Przypomniałysmy sobie trochę jeża we wszystkich kierunkach, poprawimy to co sie popsuło i weźmiemy się za synchronizację w jeżu ;)

Konik lekko "odpłynął" myślami, ale po przywróceniu do pionu zdecydowałam sie wleźc na grzbiet.
Dzisiaj tylko pasażer, trochę w stępie, a potem w kłusie- też ze zwróceniem uwagi na nie-zadzieranie głowy. Nie wiem czy to zasługa chęci powąchania podłoża, czy porozumienia między nami, ale dosc często BIrma schodziła z tą główką :) Nagradzałam zwolnieniem bądź zatrzymaniem, pod koniec nawet kawałkiem chlebka ;)
Taki "nisko-chodzący" koń jest bez porównania wygodniejszy niż taki z głową w chmurach. Moze się uda to bardziej na stałe uzyskać??

Było tez parę prób cofania na jednej linie, a na koniec trochę rozciagania, już z ziemi.
I oczywiscie trochę trawki ;)

A podczas jazdy parę kropelek deszczu, takiego sympatycznego-niewielkiego.

Podczas drogi powrotnej Birma się poddenrewowała, nie wiem dlaczego. Ale szybko przeszło. Już na podwórku zrobiłam szybkie mycie kopytek, a potem poleciałam sie szykować na wyjazd do Wrocławia.



Koncert był zarąbisty ;) Było świetnie. Cudownie. Niesamowicie. Nie wiem jak mam to jeszcze wyrazić :D Jak sen...

 
02 marca 2008
Znowu leje....
Heh... Po połdziennym deszczu wyszło słońce, uradowana wyskoczyłam do koni.
Zaczęłam pucować kobyłkę, pokropiło trochę wieć zarzuciłąm kocyk na grzbiet cobym mogła osiodłać jak lać przestanie. Hm...

Nie przestało.

Zmarnowana ruszyłam z koniem pod daszek, zeby resztki suchego ciałka przed deszczem ochronić.
Ostatnim zrywem nadziei jeszcze nawet osiodłalam kobyłkę.... Cóż, skończyło sie na jedzeniu siana z siodłem na grzbiecie :P

Popieściłam trochę konie, pooswajałam Buszmena z czaprakiem i kocem, wyczyściłam kopytka potworom, przeczesałam ogony.....

Wyszedł taki luźny czas razem spędzony. Też potrzeba od czasu do czasu :)

Chociaż miałam straszną ochotę na jazdę... Cóż, nadrobimy kiedy indziej :)
Mimo wszystko miły dzień to był.

A jak wróciłam do domu to słońce znów wyszło.... ja chyba przyciągam deszcz, i wiatr, i śneig czasem... To nie pierwszy raz taki był.

A jutro jadę na "Lord of the dance" :P

 
01 marca 2008
Znów z siostrą :)
Jak w tytule.
Jak ruszałyśmy pogoda była ok, jak już dotarłysmy oczywiscie sie popsula... Straszny wiatr, okresowo deszcz.... Jak skończyłysmy znowu ładnie się zrobiło...
Podobno istnieje "złośliwość rzcezy martwych". Pogoda się do nich też zalicza?

Jednak warunki ekstremalne nas nie odstraszyły ( ostatnio coś często takie ekstremalne panują :P).
I o dziwo konia tez nie.
Buszmen mnie dzisiaj po prostu na kolana powalił. Nie był to jeszcze ideał, ale i tak mi szczęka delikatnie mówiąc opadła... Był cholernie opanowany. A wiało i lało.
Początek nie zapowiadał tego. Były zrywy, ogólne podekscytowanie. Potem to wszystko zeszło nie wiadomo gdzie. Tylko jakieś krótkie uskoki w międzyczasie. Natomiast po spuszczeniu liny znowu emocje wróciły.
Koń się dla nas i przy nas opanował, i to tak naprawdę. I skupił :D
Tyle o koniu :)
Teraz o siostrze. U niej z emocjami gorzej było :P jak to okresliła, zirytowała sie trochę :P Coś im wychodziło, a potem nagle przestało wychodzić, bez żadnej widocznej przyczyny. Chcoiaż taka na pewno była :) W każdym razie doszli ze sobą do ładu, i na tym skończyliśmy.
A co porabiali??
Było łażenie wspólne od punktu do punktu, takie z celem, pogryzieniem rzeczonoge celu, czasem podeptaniem go. Zeby nudno nie było.
Było ćwiczenie z lażeniem miedzy drągami (koń) i wyznaczonym kwadratem dla człowieka- nieprzekraczalnym ani dla konia, ani dla ludzia.
I oczywiscie jakieś chwile FG w międzyczasie :)
Ogolnie fajnie sie ich obserowało, poza chwilami pewnego chaosu (swoją drogą jak sie "chaos" pisze??). Podobało mi się skupienie Buszmena na siostrze, i ogólnie ich współpraca. Wróże im dobrą przyszłosć :P O ile potrafię cokolwiek ocenić juz :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz