niedziela, 1 sierpnia 2010

Marzec 2007

31 marca 2007
Sobota... ;)
Sobota= cały dzień dla koni ;)) Z tą optymistyczną myślą zerwałam się z łóżka przed planowanym czasem, czyli już ok. 8.30!! Pomogłam siostrze zawiesic hamak i wylądowałam u koni jakoś tak o 10 ;). I oczywiście poszłam pomęczyć moją kochaną potworzycę(czyt. Birmę ;>). Albo dalej ma ruję, albo się jej nastawienie do mnie zmieniło na lepsze niż kiedyś :)) Na dobry początek dnia poszłyśmy na trawkę za pastwisko. Potem czyszczonko i trochę friendlowania z psikaczem. Spryskiwałam kobyłkę wodą, doszłam do momentu gdzie mniej więcęj stała spokojnie i odstawiłam psikadło na następny raz. Osiodłałam i poszłam z konica do opon. Udało nam się zrobić jojo między dwoma oponami ;) Za którymś tam razem nawet na takiej jakby wolności wyszło :)) Wysłałam kobyłkę w tył nie trzymając liny, zaczęłam pzrywoływać z liną w łapach ale skończyłam z liną nie w łapach :)) A jakie znowu śliczne uszka dostałam :)) Potem wsiadłam. Trochę musiałam poskakać, ale w końcu jakoś się wgramoliłam na stojącego konika ;) Na pierwszym planie pasażer w stępie. Dużo lepiej niz ostatnio, może dlatego że Buszmen był daleko od nas zamknięty i nie mogły się wąchać wzajemnie. Dłuuugie odcinki stępa, ruszanie na 1, 2 fazę. Z  zatrzymaniem gorzej.... Ale dostawałam całkiem ładne zgięcia boczne :)) Na początku trochę podyskutowałyśmy na temat ruszania bez mojej prośby, troszkę sie poboczyłyśmy na siebie.... Ale się dogadałyśmy :) I pasażer mi jakoś lepiej wychodził, chyba mniej więcej znalazłam dobrą pozycję ;) Spróbowałam troszkę kłusa.... Oj, ale mnie trzepało. Potem już było troszkę lepiej, ale będzie trzeba dużo popracować. Kobyłka wleciała w galop raz, ale szybko dała się sprowadzić do kłusa. W pewnym momencie zrobiła jakiś dziwny manewr, poczułam że tracę równowagę.... I zeskoczyłam ;)) Upadkiem tego nie nazwę, bo wylądowałam na nogach :)) Wlazłam z powrotem i już tylko stępowałyśmy. Po zejściu stwierdziłam że kobyłka ma trochę tej energii w sobie.... Dawno juz nie biegała, a tak bez motywacji to jej sie nie chce :) Pierwsze co mi wpadło do głowy to CG w galopie. Ale z braku długiej liny wybrałam inną opcję. Odpiełam linę i dałam znak kobyłce do ruszenia, lekko machnęłam karotem. Polatała sobie, pobrykała, powyżywała się, a ja co jakiś czas ją zachęcałam do tego :) Ale wszystko w miarę delikatnie, bez jakiegoś straszenia. Od czasu do czasu proponowała mi że przyjdzie do mnie ;)) Jak juz się wybiegała i przylazła, to nie chciała odejść ;) Przypielam linę i chciałam zrobić CG w stępie, ale gdzie tam!! Koń się tak kleił, że było mi szkoda ją ciągle wysyłać na koło... ;) Polazłyśmy więc się popaść. W trybie pasienia zaszłyśmy dość daleko od pastwiska, potem wdrapałyśmny się na górkę i zniknęłyśmy młodemu z oczu :)) Wróciłyśmy asfaltem, z drugiej strony. Zdziwił się trochę synek :) A Birma uważna, ale ogólnie raczej spokojna, bez paniki i bez wyprzedzania. Przeczyściłam jeszcze raz kobyłkę z błota po szalonych galopach i puściłam luzem. Odkłusowała ode mnie, ale jakoś tak bez przekonania. Po chwili zwolniła i oddaliła się statecznym stępem :))
Hm... A teraz żeby nie było tak różowo Buszmen. Żeby sie jeszcze bardziej nie użalać nad sobą powiem, że po prostu się załamałam. Ja tego konia przytłumiam. On jest fajny i ciekawski, tylko że trzeba tą ciekawość ukierunkować w dobrą stronę. ja tego nie potrafię. Po prostu nie tworzymy zgranej pary. W maju oddam go siostrze, w końcu jej koń. Nie będzie chciała, trudno. Ja nie czuję się na siłach żeby go wychowywać. Nauczyłam go paru rzeczy, ale już nie mam siły. Popłakałam sie dzisiaj przez niego, powkurzałam się, poganiałam go... I ogólnie byłam wściekła. A najgorsze jest to że on po tym wszytkim przyszedł i stał koło mnie!! To ostateczny dowód na to, że on chce dobrze. To ja nie potrafie. Postaram się naprawić jakoś to co popsułam ( a trochę tego jest) i przestanę się z nim bawić, przynajmniej regularnie. Trzeba do niego wiele serca, czasu i cierpliwości. A ja to mam, ale dla Birmy. Nie potrafię tego wszystkiego podzielić po równo, dla obu koni. On dostaje tylko małą część z tego wszystkiego, a potrzebuje o wiele więcej. Potzrebuje osoby, która będzie się tylko nim zajmować. Dlatego postaram się jakoś przekonać siostrę do niego.
Mój wywód wcale nie oznacza, że nie mamy za soba sukcesów. Dzisiaj udało nam sie zrobić boczne, które długo nie wychodziły, jeż też lepiej wygląda. Ale przeważają chwile nie fajne, i to wywoływane przeze mnie. Po prostu szkoda mi go, nie chcę go "zepsuć".

29 marca 2007
WPT, czyli... ;>
Na powitanie przymaszerował do mnie ciężkim krokiem Buszmen. Przywitałam, zostawiłam przy wodzie i zabarykadowałam, co by nam nie przeszkadzał ;). Przeczyściłyśmy się z konicą, linienie na całego :>. Czyszczę ją ostatnio w innym miejscu niż zazwyczaj, jakoś tak przyjemniej tam jest :) Zaczęłam przestawianie przodu i zadu, trochę było spływania w przód, trochę blokowałam... generalnie bez mojej wyraźnej prośby przerodziło się to w boczne bez ogrodzenia :)) Później już celowo o to prosiłam, zrobiłyśmy parę dziewiczych kroków w obie strony bez wsparcia w stylu belki :) Fajnie ;> Okrążanie i pracowanie nad przyśpieszaniem, zwalnianiem, troche zmiany kierunku. Zakłusowania zazwyczaj na 1 fazę, przechodzenie do stępa na wyraźne westchnięcie z mojej strony, na początku też trochę liną machałam, ale generalnie głośne spuszczenie powietrza wystarczyło :)) Wyszły nam takie dwie śliczne zmiany kierunku w stępie, wogóle bez karota, tylko na przywołanie i pokazanie innego kierunku :) Ale tylko podczas zmiany z prawej na lewą stronę. Na drugą stronę kobyłka nie podchodziła prosto, tylko ukosem, raczej nie miałam mozliwości żeby ją odesłać w drugą stronę... Musimy poćwiczyć przywołania w Cg na lewo :) To wszytko było ogólnie taką rozgrzewką, wybadaniem nastroju i "połączeniem się" z kobyłka... Kulminacyjnym punktem dnia było WPT ;) Czyli Wielkie Pasienie Terenowe ;) Wylazłam z potworzycą, odeszłysmy kawałek od znanych terenów i dałam jej wolne kopytko. Pasiemy się, chodzimy, stoimy.... Ty rządzsz, ja w charakterze osoby towarzyszącej :) Spróbujemy się w ten sposób nastawić pozytywnie do wychodzenia w teren dalszy niż podwórko, potem stopniowo zacznę przejmować inicjatywę. Zaproponuję od czasu do czasu jakąś zabawę lub stanę się po prostu użytecznym przedmiotem wskazującym najbardziej soczyste kępki trawy :)) Ogólnie wyjścia nie są jakos bardzo stresujące.... Jednak chciałabym mieć takiego naprawdę opanowanego i pewnego konika :)) Wracając przelazłyśmy przez wąską bramkę-jestem pełna podziwu dla Birmy ;) Oglądanie podwórka, zaglądanie do garażu, jakies przejście nad belką czy przez ścinki z drewna, cofanie przez bramę w innym miejscu niz zazwyczaj... I koniec ;))
I znowu miałam wrażenie że sie fajnie dogadywałyśmy, przynajmniej w temacie przed WPT ;) Jak konicha była niepewna to pytała się czy może podejść, ale jak pokazałam że nie chcę to nie była bardzo nachalna. Ale chciała być ze mną. Nastawiała sie do drapania po uszku, stała z opuszczoną główką a ja miziałam ją po szyi... Tak jakby szukała kontaktu, chciała być blisko... :) Stwierdziłam, ze mnie lubi.... ale po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że ona chyba jest w rui :)) Moze przez to sie tak przymila.... Zobaczymy, jak nie przejdzie jej za jakis czas to znaczy że to nie zasługa hormonów ;)


27 marca 2007
Zaczynamy jezdzic na kantarku ;)
Jak w temacie-w koncu sie za to zabralam :) Napilysmy sie, odgrodzilysmy sie od synka i puscilam konice luzem. Polazla maltretowac siodlo a ja za ten czas poustawialam dragi do chodow bocznych. W koncu zabralam sie za czyszczenie. Ech... linieja ;> Czyszczonko na wolnosci, jakos tak milo i bezstresowo bylo ;) nawet czyszczenie szyi jakies takie inne, jakies lepsze ;) Chyba to wiosna :)) Nie planowalam okrazania dzisiaj robic, a juz na pewno nie w klusie, ale jakos tak wyszlo ;) Na niskie fazy przejscia do klusa, w jakims tam momencie nawet machanie glowa do ziemi w klusie bylo :) Pochodzilysmy bokiem przez dragi, juz ladnie nam idzie. Stwierdzilam ze pora sprobowac czegos nowego. I troche sie przeliczylam. Chcialam przejsc bokiem nad dragiem, ale bylo nieporozumienie w komunikacji i niepewnosc. Skonczylam po paru koslawych krokach w dwie strony. Hm.... chyba sie najpierw zabierzemy za boczne na wolnosci. Siodlanie, popregowanie z lazeniem, bokowaniem, cofaniem i okrazaniem w miedyczasie. Kobylke cos jakby zainteresowalo i stala sie taka jakby, hm... zywsza? Ale nie niepewna i raczej nie prawopolkulowa. Sprawdzilysmy boczne i rzucanie liny ze strefy 1 -problem zniknal :)) Magia friendly game ;) Stwierdzilam ze moge wsiasc. Wgramolilam sie(z prawej strony oczywiscie ;>) sprawdzilysmy boczne-ladniutko wyszly ;). I zaczelysmy lekcje ruszaniowo-pasazerowo-zatrzymaniowa. I tu poleglam... Jakos ten pasazer mi nie wychodzi. Na stolku cos latwiej przyjac ta pozycje... ale szyja i klab u konia sie rusza, a krzeslo nie :> I tu byl problem... Teraz mam zakwasy, chyba po tym. Ruszanie na druga faze(dopiero teraz sie zorientowalam jak kobylka jest wrazliwa na lydki :P), zatrzymanie tez nie najgorzej. Troche cwiczenia zgiec bocznych, pare krokow klusa dla sprawdzenia i wniosek-na razie stepujemy. Chyba sie przez przypadek pare kroczkow galopu trafilo... ale tak pod kontrola i szybko zatrzymanych ;>. Pokrecilysmy sie przy bramie i w koncu zsiadlam. Kobyla jakas taka mine dziwna miala, oczekiwala chyba ze sie gdzies wybierzemy :)) Rozsiodlalam, pomizialam i jeszce troche circling. Konik jakos sie tak smiesznie kleil. Niby ladnie odchodzila i okrazala, zaklusowania na 1 faze zazwyczaj, ale po przywolaniu taka chec bycia blisko mnie. postanowilam to wykorzystac-sprobowalysmy zmiany kierunku ;)) Troche chaotycznie, nie moglam ogarnac liny i carrota na raz, ale ze dwa razy wyszlo ladnie. Rozwijamy sie ;)) I dzisiaj czulam ze kobylce SIE PODOBA ;) przynajmniej tak tyci, tyci ;) Chyba naprawde zacynam byc kims w miare fajnym dla niej... ;)) Troche sie popaslysmy na drozce i puscilam potwore. I nie uciekla ;)) Pochodzila, powachala, poszla sobie a potem przylazla razem z synkiem ;)
To bylo po poludniu w niedziele... Pora na niedzielny poranek :)
Oczywiscie Buszmen :)) Nie pamietam duzo, ale pamietam ze bylo tak srednio... na poczatku przynajmniej. Potem sie poprawilo ;)) Zaczelam chyba od przeciskania sie nad dragiem i okrazania przez niego w klusie... jakos sie poirytowalismy nawzajem. Potem cofalismy przez drag. I tu moja cierliwosc zdala na 4 ;) Nie chcial cofnac, zbaczal zadem.... Korygowalam, przywolywalam do siebie, znowu odsylalam, znowu korygowalam, cofalam..... Az w koncu jakos poszlo ;) Zostawilam do pomyslenia na kiedys i nasz kochany jez jako nastepny punkt dnia. Doszlam do momentu ze moglam przestawic zad, przod i cofnac naciskiem reki ;) I nawet nie bylo takiej zlosci strasznej... Chyba ostatnia sesja jezowa dala cos do myslenia na korzysc moja ;) I wzielam sie za temat nóg ;)) Lina w lape i podnosimy. Puszczamy dopiero jak ladnie trzyma. Dostalam niewyrywanie kazdej z 4 nozek i poszlismy sie przeczyscic tak z grubsza. Sprobowalismy cofania przez brame na drozke- baardzo opornie. W koncu cofnelismy, ale troche na sile. Trzeba nad pewnoscia siebie na drozce popracowac ;)Poskubalismy co nieco na drozce i wpadlam na genialny pomysl- idziemy na spacer ;) Nie dlugi i caly czas pozostajac w zasiegu wzroku mamusi, ale zawsze spacer ;) Konik spisal sie na medal. Byly jakies zrywy i ucieczki w przod, ale nie bylo ani jednego wpakowania sie na mnie ! Normalnie dumna jestem z niego ;) I z siebie :) A jak sie mamusia nabiegala i nastresowala... :) Spokojnie wrocilismy, przypominajac sobie ze ja prowadze konia a nie na odwrot, troche pasienia, cofanie pzrez brame na pastwisko-w ta strone poszlo duzo lepiej ;)- i puscilam konia. Zaczal biegac, jak otworzylam przejscie do mamusi to polecial wlaczajac silniczki ;) w koncu sie postresowal chlopak troche.. ;)
Literki polskie mi  sie popsuly..... ;/ 


22 marca 2007
Pobiegałyśmy sobie ;>
Znowu dostałam bonusa i konicha przyleciały do mnie kłuso-galopem ;)  Zamknęłam młodego, zabrałam kobyłkę i zaczęło się pucowanie ;) Osiodłałam, w trakcie poczęstowałam chlebkiem.... Przy popręgu takie lekkie zaniepokojenie i niechęć jakby, ale dobrze, bez gryzienia, wiercenia, itd... Co by czas między kolejnymi dociągnięciami popręgu jakoś spożytkować, porobiłyśmy rzeczy niedoumiane do końca :) Przeciskanie między oponami, cofanie między nimi na jo-jo i jeża na piersi. Trochę żucia, trochę wahania, w pewnym momencie śliczne uszka na mnie z zaciekawieniem i pytaniem ;) I super przywołanie ;) Konica ślicznie i cofała, i przychodziła. Pełne YO-YO ;) Pookrążałyśmy się też trochę w kłusie, po kółeczku tylko w każdą stronę. Kontrolne zgięcia z ziemi i rzucanie liny. Wsiadanie, krok czy dwa do przodu, szybkie przekonanie że jak skaczę kolo kobyły to stoimy. Siodło sie przekręcało, więc nie opierałam się z jednej strony konia tak jak mówi PNH, tylko poskakałam i wsiadłam. Ale nie było ruszania zaraz po rzuceniu 4 liter w siodło, więc pozwolenie raczej otrzymałam :) Wzięłyśmy się za zgięcia boczne z siodła w końcu. Początek świetny, potem się coś popsuło, lekka niepewność, trochę na siłowy sposob przeszłam-debil ze mnie. Ale się w końcu opanowałam i skończyłyśmy na ładnych zgięciach w obie strony na "czesanie" liny. Zlazłam, rozsiodłałam, sprawdziłam jeszcze zgięcia z ziemi. Wyszły jak nigdy ;) Chciałam sprawdzić jak z przerzucaniem liny nad łebkiem gdy stoję przed głową konia. Ostatnio to lekką panike miałyśmy.... Początek średni, ale się nie dałam ;) Parę minut wystarczyło, jak to mało potrzeba ;) I mamy śliczne stanie przy rzucaniu liny i okręcaniu jej o szyję... :)) Potem troche pobiegałyśmy, ale nie skończyłyśmy po paru krokach jak zwykle, i to nie był błąd ;) Birma się rozlatała i rozbawiła, chyba zaczęło się jej podobać... Prawie się nie ociągała przy kłusowaniu, wogóle jakaś taka samoniosąca i energiczna była ;)) Podobało się i mi, i jej chyba też ;) Moim błędem jest zawsze kończenie po paru próbach, nie wgłębianie się dalej.... Tym razem wytrwałam dłużej i warto było ;) Potem, jak ją puściłam, nie odeszła tylko kręciła się za mną, czasem odchodziła i potem przychodziła ;) I oczywiście  się wytarzała :)


20 marca 2007
Pada śnieg... :0
Hm.... Na początku porażka. Oczywiście starcie między mną a młodym. Moja złość, jego niepewność i za szybkie reakcje na każdy gwałtowniejszy ruch..... Po prostu niefajnie. I to stwierdzenie oddaje sytuację...
Ale były też momenty całkiem, całkiem. zabawy z celem jednak skupiają ;) Cofaliśmy między oponami, nawet bardzo wąsko ustawionymi.... I młody się uspokajał. Czasami opona go atakowała jak na nia nadepnął, wtedy strach w oczach... ale nie było za dużych oporów przed powtórnym cofnięciem. Ale co z tego pozornego uspokojenia jak koń w środku dygotał... Ja ze złości też. Niespodziewany ruch, lekki hałas- niepewność, lekka panika. Ech, przede wszystkim pogoda nam nie sprzyjała... Rozpraszający śnieg, przy okazji zamazujący trochę widoczność... Co potegowało obawę młodego przed "atakującą" częścią pastwiska... Rosną tam za ogrodzeniem dość wysokie trawy i on się chyba boi że coś z tamtąd może wyskoczyć... Kiedyś przy sprzyjających warunkach będzie trzeba tam pójść.Uspokoiłam się trochę, dowlekliśmy się w pobliże mamusi i juz było ok. ;) Pomęczliśmy jeża na piersi. Oj, było gryzienie, było spychanie głową karota... Ale w końcu wykrzesałam z siebie refleks i udało mi się wpakować karota w pysia bardziej niż on by chciał ;) Pomogłam mu w zjedzeniu go-jak chcesz, to masz ;) I ochota na kłócenie się z jeżem trochę przeszła ;) Zaczeło być całkiem ładnie, momentami nawet bez prób sprzeciwu ;) Skończyłam, poczekam na wyniki przemyśleń ;) Zobaczymy, czy koń przemyśli na moja korzyść i przestanie walczyć z jeżem, czy wynajdzie jakis nowy sposób na wygranie ze mną:> ( w sumie to też na moją korzyść, bo z kolei ja będę musiała znaleźć nowy sposób na wygranie z jego nowym pomysłem, a to w końcu rozwija wiedzę i umiejętności :>). Puściłam konia i sobie usiadłam. Oczywiście przyczepił się mnie, ja go miziałam po łbie.... I ustalaliśmy sobie temat gryzienia ;) Łapał mnie- "ok, chcesz coś do pyszczka?? Może być ręka? a może trochę pościskać ci chrapki, np. stringiem?? Nie?? Trudno... " ;) Ogólnie jak zbliżał łebek to go miziałam, jak sobie po prostu stał to go nie ruszałam. Ma wybór- chcesz żebym cię drapała to trzymaj główkę, nie to możesz ją zabrać... Ogólnie zaczeło się nie za miło, a rozstaliśmy się w zgodzie :))
Jakie różne mam te dwa konie.... Ona spokojana i opanowana, ale w sumie nie tak bardzo pewna siebie, jak coś jej się nie podoba to potrafi pokazać różki, nie za łatwo zaskarbić sobie prawdziwą przyjaźń u niej, zazwyczaj po zabawach odchodzi ode mnie... A on?? Przeciwieństwo ;) Dasz mu do zrozumienia "idź sobie" to odejdzie, ale postoi w pobliżu i za chwilę znowu sie do człowieka przykleja, na znanym terenie z ambicjami typu ja tu jestem ważniejszy, rży do każdego kto tylko się na horyzoncie pojawi... Taki macho trochę :)
A zima sobie przypomniała że został jej jeszcze jeden dzień i chce chyba nadrobić całe 3 miesiące... Zobaczymy czy jej sie uda :)


19 marca 2007
Cg kłusikiem ;)
Dzisiaj plan był taki: Kantar na Birme, troszke głaskania z ludkiem w strefie 5, boczne przy drągach, troche jeża, jesli konik będzie raczej chętny do biegania to pierwsze próby z przejściem do kłusa ze stępa w circling, na koniec miłe pasionko.... Ale plany jak powszechnie wiadomo lubią się troche zmieniać ;)
Na początek dostałam miłą niespodziankę ;) Obydwa ogony przyleciały galopem jak je zawołałam ;) Milutko :) Więc utwierdził się plan z kłusowaniem-najwyraźniej konicy nie zależy tak dzisiaj na statecznym sposobie poruszania się ;) Birma wyraziła WIELKĄ chęc na pójście na trawkę, więc dałam się ubłagać ;) Popasłyśmy się troszkę, potem chwila przeciskania nad drągiem i boczne. Hm... Boczne też czasami sie kończyły przejściem nad- taki błąd w komunikacji ;) Było parę ładnych kroczków, może nie idealnie prostych, ale przynajmniej w bok :) I nasze kochane Circling ;) Najpierw szybkie dogadanie się w stepie, że chodzi mi o okrążanie a nie przeciskanie ;) O dziwo kobyłka zajarzyła już za drugim odesłaniem :) Poprosiłam, troche nieudlonie ;>, o kłus, i w sumie było tak jak myślałam :) po ustaleniu że chodzi mi o kłusowanie, a nie dwa kroki i stęp, było chaotyczne, lekkie rwanie do przodu.... Przy drugim podejsciu nawet było galopowanie i lekkie podskakiwanie... Ale tylko na jedna stronę ;) Na drugą, już nie pamietam którą(a powinnam pamiętać...) był wolniutki i fajny kłus ;) Po dwa podejścia na każdą stronę i poszłyśmy głaskać się po zadku ;) Potem się wyczyściłyśmy, i na trawkę... A na koniec konik nie zwiał ode mnie, tylko oddalił sie dostojnym i powolnym stępem ;) Postępy ;)
Muszę skombinować w końcu długa linę ;)
.... Znowu smarujemy się maścią.... Dzisiaj mija 3 dzień.


18 marca 2007
Niedziela ;)
Rano zabrałam się za młodego potwora( czyt. Buszmena ;>). Przylazłam z zamiarem pobawienia sie w coś konkretnego, ale straszny wiatr się rozpałetał... Więc poczyściłam trochę konicha, parę razy się pokłóciliśmy i konik się cofał a ja lazłam za nim wściekła ;/, ale szczęśliwie dobrnęliśmy do końca zabiegów pielęgnacyjnych ;) Potem się troszkę zabraliśmy za jeża. I tu wielkie WOW dla konia ;) Poszło nam chyba do przodu opuszczanie główki w dół ;) Kiedyś próbowałam to zrobić, ale reakcja konia była taka, że straciłam wszelką nadzieję że kiedykolwiek się to uda. A tu proszę, dzisiaj taka miła niespodzianka ;) Nie jest to ideał, ale jest reakcja: nacisk na potylicę= główka w dól, a nie daleko, do góry i jeszcze z zębiskami na ludka(czyli mnie ;>) Całkiem miło ;)) Wzięłam w łapska nowego carrota i troszkę ruszyliśmy jeża na piersi... Tego nowego kijka nie jest tak łatwo zepchać z siebie jak starego ;)) W rezultacie koń bawił się karabinkiem trzymając go w pysiu, i robił kroczek w tył na 2 fazę.... Całkiem, całkiem ;)) Jednak dobry sprzęt do zabaw to ważna sprawa ;)) Pomaga bardzo... Jakoś przejdziemy w końcu przez tego jeża :>
Po południu, co by było sprawiedliwie ;>, polazłam do kobyłki. Wypucowałam, trochę powyciągałam nóżki w różne strony, popróbowałam masażu.... I to by było na tyle z konkretów ;) Pogoda jak rano- wieje i niefajnie... Oczywiście kobyłka poszła sobie jak ją puściłam i... no, a co mogła zrobić Birma?? Wytarzała się :) Ja sobie usiadłam i obserwowałam konisie, jednocześnie pilnując by nie wpaść w zęby Buszmena :) Ogony odmaszerowały ode mnie, ale w pewnym momencie coś je spłoszyło... I przyleciały galopem ;) Pokręciły się trochę koło mnie, pozaczepiały moją skromną osobę i zajęły się skubaniem trawki- ale cały czas były w miarę blisko ;)
Tak z tematu spostrzeżeń... Mam wrażenie że ostatnio Birma jakby trochę mniej chętnie do mnie przychodzi.... jakoś to zmienić musimy :> Może czasami jakiś chlebek czy marchewka, trochę więcej nicnierobienia, jakieś ciekawe wyzwania i zadania, trochę pasiołków trawkowych czy sianowych.... Zobaczymy jakie będą rezultaty :) Zresztą... każdy koń jest inny. Jednemu się podoba to, innemu co innego. Wydaje mi się, że Birma potrzebuję trochę czasu żeby naprawdę kogoś polubić.... Poczekamy, nie śpieszymy się nigdzie ;))


17 marca 2007
Sobotnia Birma.... Ciekawe ;)
Informacja poufna: Buszmen zwiał we wtorek i złapał go nie kto inny, tylko moja mama;) Brawa dla pani :))
We wtorek też zakupiłam carrota, savvy stringa i krótką linę-wszystko produkcji Chodowcowej, ale nie od p. Chodowca ;) Zostało mi jeszcze tylko nazbierac kasę na długą linę i ją nabyć... Czuję, że zaczyna mi być potrzebna ;>
W piątek zapoznałam koniki z carrotem, Birmę też z nową liną(jest dużo cięższa, przede wszystkim dlatego że posiada karabinek, ale przyzwyczajamy się powoli do niej :>). Przeczyściłam dość porządnie kobyłkę.
Ech... No i dzisiaj. Wietrznie, chmurno, niefajno.... Ale niestrudzona Agata wybiera pogodniejszy moment i idzie do koni. Wyskrobałam Birmę zaaferowaną jakimś starającym się wydobyć z błota maluchem-a propos kto w takie błoto wogóle wjeżdża samochodem?! Popróbowałyśmyu trochę bocznych przy drągach ustawionych na oponach- tak sobie pomyślałam że nie będziemy się od razu rzucać na boczne bez ogrodzenia, poćwiczymy najpierw z drągami. Trochę pochodziłyśmy i pocofałyśmy razem-konica zaaferowana wiatrem buszującym po trawach koło pastwiska, a na domiar wszystkiego zaczeło siąpić. Przypomniałąm sobie, że zabawy z celem uspokajają. Taaa.... Tylko trzeba się za nie umieć zabrać ;) Na początku fajnie, śliczne jojo do tyłu przez opony, cofanie na fazę1-ale leciutko ;) Schody zaczęły się jak zwężyłam przerwę. Raz przeszło ładnie, a potem się popsuło. Schodzenie zadkiem na prawo, obawa przed odangażowaniem zadu w kierunku opon- zamiast w bok, to do przodu. Troche się pokłóciłyśmy, trochę przeżuwania było, w końcu poszerzyłam szparę i, z oporami, ale cofnęłyśmy ;) Postałyśmy trochę, uspokoiłyśmy się... Tak sobie myślę, że mogłam:
1) poszerzyć przerwę wczesniej
2)zrezygnować z tego ćwiczenia, wyzwania
3) Pofriendlować trochę więcej z tą przerwą...
Ale siekał deszcz, i chciałam już tylko żeby przeszła.... Ale chyba nie byłam strasznie, strasznie nachalna... ;) Puściłam konia, oczywiście zwiał. Ale po chwili przylazła, jak wstałam do od razu poszła-chyba chciała żebym ją już puściła na górę pastwiska, byle dalej stąd. Troszkę się konik zbuntował, nawet był baran w moim kierunku..;( Chciałam ją poganiać i spróbować troszkę Gatchibg Game.... I wyszły nam samoistnie boczne przy ogrodzeniu na wolności ;) Zamurowało mnie..... Stanełam, przywołałam, koń mnie ominął ale za chwilę zakręcił i stanął przy mnie. Hm... Ciekawe w sumie ;) Musimy się zabrać za siebie i pójść do przodu, nowe zadania, więcęj jakiś wyzwań, może więcej wyjść w teren... Kobyłka chyba jest na to gotowa ;) Cały czas zapominam, że ona tak naprawdę ma w sobie dużo energii, i zapału, i jest bystra... Tylko ja jestem w stosunku do niej za delikatna i za mało konsekwentna... Musimy się zabrać za siebie ;) Birma wychodzi znów na pierwszy plan, Buszmen 2, może 3 razy w tygodniu będzie szedł w obroty. Co mój koń, to mój koń ;) Chciałabym pogłebić naszą więź, stać się kimś fajnym na codzień, a nie "od przypadku"... ;>
Jak puściłam kobyłe na górę to oczywiście wyleciała jak z procy, potem tak jakby udawała że mnie nie zna. Głaskałam ją, a od niej zero reakcji. W końcu po pewnym czasie coś się jakby odblokowało, chyba odbraziła się ;) Zaczęła się o mnie wycierać, zwróciła łebek w moją stronę, poprzeżuwała ;) Po tym miłym akcencie pogodzenia wyszłam, czochrając na do widzenia Buszmena ;))
Ogólnie było tak raczej mniej pozytywnie, ale moment bocznych na wolności i pogodzenia był całkiem fajny, zaskakujący, ciekawy i miły ;) Kocham tę kobyłkę, jest niby taka prosta... ale skomplikowana ;) Koń spokojny, ale moment wystarczy żeby zaczęły się skoki i barany, a za chwilę idą boczne bez mojej wyraźnej prośby.... W sumie to nawet w odpowiedzi na zamiar pogonienia konia ;) Musze się napracować żeby się z nią zapoznać na serio i dogadać.... Z zewnątrz wszystko ok, jak ktoś patrzy-anioł, nie koń. Ale te momenty w których środek konia, ten zagrzebany głeboko, wychodzi na zewnątrz.... Zaskakujące ;> Poznamy sie lepiej ;))

12 marca 2007
3 dni w pigułce... ;]
Piątek
Ogólnie chorowałam przez tydzień, więc nie planowałam nic robić w ten dzień... Ale młody stwierdził inaczej i zwiał z pastwiska ;) Co on się nalatał a ja namęczyłam żeby go złapać... W końcu się udało, przypomniałam mu że ja istnieje... i dałam się troszkę popaść ;) Pańcia złapie, to nie znaczy że zaraz musimy pójść na nudne pastwisko z powrotem ;) Troszkę skubania trawki i koniś powędrował na pastwisko, w międzyczasie prowadząc ze mną dyskusję na temat tego, czy idziemy i którędy idziemy ;)
Sobota
Zaprzęgłam siostrę i wzięłyśmy konicha na ścieżkę za pastwiskiem. Niech sobie pojędzą troszkę lepszej trawy ;) Pogoda taka średnia, siąpiło... ale co tam ;) Pewnie przez to znowu siedzę w domu i kaszlę... ;)
Niedziela
Planowałam się zabrać za obydwa potwory, ale nie zdążyłam. Plany się pozmieniały. Obskoczyłam tylko Buszmena. Trochę jeża na zadzie, głaskanie z przodu i nacisk na niegryzienie mnie przy tej czynności, trochę spokojnego circling z postanowieniem że odangazowanie=obietnica, że jest odpoczynek i ze koń może podejść. Prowadzenie ze strefy 3(ładnie i symaptycznie ;>), czyszczenie....  też ładnie ;) Poszliśmy pozwiedzać sad i podwórko, stwierdziliśmy że kupa gałezi raczej mięsożerna nie jest. I dokonaliśmy ważnego odkrycia ;) Te wszytkie dziwne sprzęty co leżą koło garażu to jak się nie zezłoszczą to raczej na konia nie zapolują... Można więc ostatecznie troszkę przy nich postać. Fajnie ;) Za jakiś czas pójdziemy je jeszcze bardziej obłaskawić ;) Ogólnie wydaję mi się że było całkiem sympatycznie..... Bez małych sprzeczek się nie obeszło, ale bardzo fajnie było ;) Wogóle czuję, że powoli zaczynam sie z młodym tak naprawdę dogadywać... Od paru dni gdy je puszczam do stajni to młody zatrzymuję się tam gdzie nie czuje się pewnie i czeka na mnie. Rusza dopiero jak pójdę razem  z nim ;) Ostatnio szłam tak koło niego trzymając mu rękę na szyi, i najlepsze jest to że czułam, że on chce żebym z nim szła ;) Pomagało mu to.... Gdy dochodzimy do miejsca, w którym jest pewniejszy po prostu staję i zostawiam go, a on juz sam idzie. Milutkie to ;)
 Jestem teraz na etapie wstępnego oglądania płyt z L2, zmieniło to trochę mój punkt widzenia i pokazało rozwiązania na niektóre problemy. A to dopiero ogładanie wstępne ;) Między innymi pod wpływem tego, a także wypowiedzi na forach i blogach, stwierdziłam że moje założenie zostawienia innych gier i czekanie aż jeż będzie jako taki nie jest właściwe. Ja znam te zabawy, koń z samej natury że jest koniem też zna. Skoro reszta nam wychodzi ok, to nie ma sensu się zatrzymywać. Pójdziemy z resztą naprzód, a jeża będziemy naprawiać w międzyczasie(driving przodu też, i wogóle trzeba zacząc boczne ;>). Będę się też starać nie wyprowadzać konika z pewności siebie. To był chyba mój głowny bład w kontaktach z Buszmenem. Widziałam,że nie jest pewny, ale brnęłam dalej. I wszystko szło źle. W niedzielę było fajnie między innymi dlatego, że starałam się utrzymać w nim tą pewność. I on nie jest nieposłuszny i szanuję mnie. Po prostu czasami się na mnie złości ;) Ale w miarę szybko mu przechodzi, zwłaszcza jeśli ja nie złoszczę się na niego ;)) Jeszcze daleko zajdziemy ;) Cały czas się uczę ;)
A Birma? Hm.... Znowu jestem chora, więc chodzę tylko wody zanieść i do stajni zagonić.... Wezmę się za nią jak tylko wyzdrowieję ;) W końcu to ona jest moja, nie Buszmen ;)) U niej to trzeba popracować nad wyrobieniem pewności siebie, nie jak u młodego nad jej utrzymaniem.... I muszę się w końcu zabrać za energiczniejsze zabawy, za kłus np. Ona tylko wygłada na taką osowiałą, jak się ją troszkę rozdrapie z wierzchu i zachęci to ma tego powera ;) Ostatnio tak troszkę biegła za mną na górę pastwiska. Sama z siebie, na wolnośc ;>i. Ale była zebrana i zaangazowana.... Kłus to miała taki że myślałm że wyleci gdzieś ;) I taka siła z niej biła ,aż się bałam koło niej być ;) Ale nawet jedna noga nie zboczyła w moją stronę.... Wszystko bezpiecznie i fajnie, tylko z taką giga energią :))

05 marca 2007
No, wreszcie wdrapałam się na Birmę ;)
Zabrałam ze soba siodło i całą reszte i ruszamy do konia ;) Przeczyściłam i poszłyśmy tam gdzie w miarę równo. Zaczęłyśmy próbowanie bocznych przy ogrodzeniu na jeża. Najpierw sprawdziłam ustępowanie przodu i zadu-ogólnie leciutkie, szczególnie zad.... Momentami lekko podchodziło pod uciekanie od nacisku, sprawdzę to za parę dni do końca. Wyszło nam parę kroczków  w bok, ogólnie dobrze. Tylko się musiałam pilnować żeby nacisk za zadzie był dość lekki. Ale jakoś poszło ;) Parę kroczków w lewo, parę w prawo, na razie jeszcze dość chaotycznie ;) Leziemy ze strefy 3 do siodła, wąchamy, liżemy, friendlujemy. Siodłamy, popręgujemy... Musiałam troszkę przekonać kobyłkę że ten popręg to nie jest taki strasznie niewygodny. Jakoś poszło ;) Przy wsiadaniu generalnie trochę kręcenia, troche stania.Pod koniec doszłyśmy do momentu gdzie kobyłce zdarzało się zrobić jeden, dwa kroki czy coś takiego, ale potem stała ;) Siedziałam nieruchomo i schodziłam. Muszę jakos poćwczyć to wsiadanie, bo trochę dziwnie mi wychodzi.... Zdjęłam siodło, dałam do powąchania i puściłam konika luzem. Oczywiście poszła sobie... Ale miło mnie zaskoczyła ;) Nie patrzyłam się na nią i wogóle miałąm ją gdzieś, i przyszła ;)) Troszkę czasu stała koło mnie i bawiła się siodłem. W pewnym momencie się położyłam i troszkę turlałam po ziemi, a co ;) A konik patrzył na mnie zaciekawiony ze wzrokiem: "ciekawe co ten debil robi??" ;) Zebrałam się i poszłam. Ogólnie fajnie ;) Czuję,że trzeba popracować nad pewnością siebie konicha podczas wsiadania.... I nad moją techniką ;) Zrobi się :))

04 marca 2007
:)
Dzisiaj obskoczylam dwa konie. Pierwszy Mlody. Początkowo porażka-oczywiście  z mojej winy :/ Po paru pierwszych zabawach(nieistotne jakich) zaczęło się wszystko trząść we mnie. Trochę wyładowałam to na koniu... I na szczęście stwierdziłam że to nie ma sensu. Nieważne co sobie zaplanowałam, w złości tego nie zrobię. Postałam trochę z nim, poczyściłam, puściłam luzem, usiadłam sobie... i normalnie się rozszlochałam ;) Musiałam jakoś tak do końca wszystko co złe wyrzucić z siebie... Młody cały czas stał przy mnie i mnie miział, tak nawet delikatnie... Lekkie upomnienia jakby co wystarczały... I stwierdziłam że chyba dalej za dużo od niego wymagam. Co z tego że super nam wychodzi jojo, okrążanie i driving, jak jeż prawie cały leży?? Zwalniamy i naprawiamy wszystko od początku. Nie przejdziemy jako tako przez jeża-nie idziemy dalej. Od podgryzania po prostu dalej postaram się uciekać, nie nastawiać się na to, chronić siebie. To kon bardzo ciekawski i potrzebujący kontaktu, postaram się jakoś to zaakceptować. Znaczy to, że bardzo długo jeszcze może mieć skłoności do podgryzania. Wyszlochałam się, przemyślałam i poszłam na obiadek. A konik ślicznie potuptał za mną ;) W sumie to kochany jest ;) Po prostu ja za mało umiem by się z nim do końca dogadać... ;)
Z Birmą chciałam pójść na krótki spacerek-zobaczyć jak zareaguje.Szybkie czyszczonko, sprawdzenie cofania, zwrotów na przodzie i bocznych-możemy ruszać. Denerwowania trochę, trochę konik prawopółkulowy... Jeszcze do końca nie wiem jak ją skutecznie przeprowadzić na lewa stronę w terenie, to był taki spacer "sprawdzający". W pewnym momencie pokazała, że jak ma motywację, to potrafi dużo zrobić. Bryki, rzucanie przodem, wymachiwanie noga w powietrzu.... wszystko daleko ode mnie, niejako po kole. Uspokojenie i wracamy.  Cofanie na jojo tak średnio wychodziło(chyba się źle do tego zabierałam), stwierdziłam że poćwiczymy zatrzymywanie się i wspólne cofanie. I tu się miło zaskoczyłam ;) Pierwsze parę kroczków w tył ze mną-od razu żucie ;) Trochę tak poćwiczyłyśmy, konik zorientował się ze zmierzamy w stronę domu... i właściwie luz całkowity ;) Żółwim tempem, na spokojnie wróciłyśmy do domu. Po drodze oczywiście podgryzanie trawki- najczęściej proponowane przez klacz. Powrót mi się podobał, był taki opanowany i bardzo pod kontrolą ;) Potem jeszcze kobyłkę wyszczotkowałam i puściłam paszczaki na sad-troszke więcej trawy tam jest ;)

01 marca 2007
Wybryki z młodym ;)
Nie mam długiej liny, więc wzięłam zamiast niej lonże ;) Chciałam spróbować troszkę galopu po kole. Lonża jest straszna!! Lekkie to to, plącze się, zawija, nie przenosi dobrze sygnałów.... be... Muszę się zaopatrzyć w dłuższą linę ;) Jakimś cudem udało mi się założyć kantar młodemu bez pozwolenia na pogryzienie się i poleźliśmy tam, gdzie jest w miarę równo. Wiało troszkę i taki nastrój konika rozlatany odrobinkę. Oczywiście wyprowadził mnie  zrównowagi, ale trzymałam się twardo ;) Pod koniec chyba naprawdę  spokojna przy nim byłam. I wzajemnie ;) Sukces ;) Załapał dośc szybko że chodzi mi o galop i nie stawanie po paru krokach, choć na początku było różnie(łącznie z brykaniem i leceniem na łeb, na szyję =>). Ponaprawiałam  przestawianie zadu i przodu, i wzięłam się troszkę za odwlekanego jeża na przodzie i piersi. Nie było tak Tragicznie ;) Przód całkiem, z jednej strony przynajmniej. Aż się zdziwiłam ;) Z cofaniem gorzej... Dałam się trochę pomemłać w zamian za wykonanie kroczku. Jak się nie pozwalam memłać jest zainteresowany mną i nic go więcej nie obchodzi. jak mnie złapie za rękaw i trzyma to ustępuje na 2/3 fazę... Nie wiem do końca o co w tym chodzi... Ale cąłkowity koniec z pozwalaniem na podgryzanie. Koniec. To myśl pod wpływem postu z forum SPNH zresztą... Rzadziej nagradzane zachowania bardziej się utrwalają. Więc jeśli od czasu do czasu pozwalam się memłać, to on jeszcze bardziej bedzię się starał to zrobić!! KONIEC. Wracając do dzisiaj... Głaskałam go trochę i odczulałam na łapkę, za każdą próbę gryzienia latał galopem kółeczko lub pól. Działa niesamowicie ;) Kłus nie był taki dający do myślenia.... Galop lepiej działa ;) Jest bardziej wymagający.. :) Jeszcze tak mało gryzącego konia to nie miałam ;) Mogłam go miziać wszędzie a on nic ;) Troszkę pochodziłam i pocofałam, popilnowałam szybkości reakcji na mój ruch. Ogólnie fajnie wyszło ;} Posiedziałam troszkę, konik sprawdzal czy gryzienie dalej jest niedozwolone. Został pogoniony, potem poszłam do niego, odstawiając zad raz z jednej, raz z drugiej strony(takie mini Cathing Game) Naprawianie zadku się przydało ;) Slicznie chodzil tylko tył, przód nawet nie drgnął ;) I to na wolności i w dodatku w miarę z daleka ;) Poczułam że jednak lubię tego konia... Chociaż mnie w kurza ;) Potem ładnie i zgodnie poszliśmy razem na górę, bez wyprzedzania, wchodzenia, brykania, zachodzenia drogi, podgryzania(może poza jedną maleńką nieudaną próbą =>)... Itd ;) Może on się już zmienił bardziej niż mysle(ja zreszta też=>) tylko tego nia zauważam bo się go obawiam? Bo w sumie to już dawno mu sie nie przydarzyło nic, czego miałabym sie bać. Dzisiaj czasami byłam dośc nachalna, lądowałam koło zadu gdy koń był średnio pewny, a on nic... Chyba musze popatrzeć na niego przychylniejszym okiem ;))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz